Wysokie koszty zatrudnienia, kolejne utrudnienia dla przedsiębiorców i pandemia koronawirusa przyczyniły się do rozwoju pracy na czarno. Aż do 43 proc. z 31 proc. wzrósł odsetek firm, w których ujawniono nielegalne zatrudnienie w ubiegłym roku.
Praca bez umowy w czasach pandemii
W pandemii znacznie wzrosła liczba firm zatrudniających na czarno – informuje „Dziennik Gazeta Prawna”. Jak wynika z danych Państwowej Inspekcji Pracy, spośród 66,6 tys. sprawdzonych pracowników, aż co ósmy pracował bez umowy lub zgłoszenia go do ZUS i otrzymywał wynagrodzenie „pod stołem”.
Wzrost aż o 18 procent w stosunku do 2019 roku, a także o 30 proc. w porównaniu z 2018 roku, to ogromna zmiana. Została ona podyktowana trudnymi warunkami na rynku pracy, niepewnością i kryzysem gospodarczym wywołanym m.in. przez pandemię, ale i pomysłami rządu, który nie należy do przyjaznych względem przedsiębiorców.
Walka z szarą strefą
W pandemii wiele firm straciło płynność finansową, wiele też upadło. By oszczędzić na bardzo wysokich w Polsce kosztach pracy, wypłacały wynagrodzenia bez umowy, do ręki. Do niedawna kontroli było mniej – jednak w 2020 roku Inspekcja Pracy wiedziała o kłopotach licznych przedsiębiorców i spodziewała się nadużyć, w związku z czym przeprowadziła aż 11,5 tys. kontroli legalności zatrudnienia.
Rząd, zamiast opracować plan wsparcia polskich przedsiębiorców, zapowiedział walkę z szarą strefą. Wynagrodzenie pod stołem pozwala ominąć opłacanie składek na ubezpieczenia społeczne i podatki. Resort finansów planuje też uszczelnić system podatkowy, tym samym osłabiając lojalność i solidarność pracodawców i pracowników. Zgodnie z planem rządu, teraz to pracodawca zostanie obciążony kosztami zaległych podatków w razie wykrycia nieprawidłowości. Jest też grupa pracowników zatrudnionych na podstawie umowy o pracę, która jednak część wynagrodzenia otrzymuje do ręki – rząd zapowiedział zatem walkę z takimi procederami, gdyż według obliczeń US traci rocznie aż 17 mld złotych.
fot. Mimzy / Pixabay